Para trzydziestolatków prowadzi życie zapracowanych żołnierzy korporacji. Dzielą czas między pracę a przyjemności, do pewnej lipcowej nocy, której kobiecie śni się dziecko. Trzyletnia dziewczynka z fazy REM
niespodziewanie się staje nie cierpiącą zwłoki potrzebą. Konieczność dziecka, niemożność poczęcia dziecka, ciąża, która się dzieje w zgoła niespodziewanych kierunkach, wczesne macierzyństwo, podwójne macierzyństwo, potrójne macierzyństwo - „Zmierzch (i poranek) Supermatki" jest zapisem (r)ewolucji od bezdzietności do wielodzietności, rejestracją stanów ducha i ciała kobiety, z której
wykluwa się matka. Ze wzrostem liczby dzieci w gospodarstwie rośnie nie tylko zmęczenie narratorki, ale i jej samoświadomość, ewoluuje postrzeganie świata. Monolog bywa oniryczną opowieścią o śródnocnych
epifaniach i mięsistą gawędą o opętańczym biegu między pracą, szkołą, przedszkolem, niemowlęciem, praniem a zakupami. Nie ma supermatek.
Książka jest sfabularyzowaną wersją bloga zimno.blog.pl, wyróżnionego tytułem „Bloga roku 2009".
Na zimno o byciu Matką, nie tylko
dla Matek, ale także dla – o zgrozo- singielek. Czy ja zadeklarowana
przeciwniczka macierzyństwa w moim wydaniu mogłam się nad taką książką nie
pochylić? No nie było takiej opcji!! Gdy książkę zobaczyła moja Mama, prawie
apopleksji dostała, obawiała się, że oto zaczynam realizować tytułowy projekt.
A ja po prostu byłam ciekawa.
Autorka książki, najpierw pisała
bloga
http://zimno.blog.pl/ później
przeniosła się na inną platformę
http://zimnoblog.blogspot.com/
. nie słyszałam o żadnym z tych blogów, bo nie interesują mnie raczej blogi
macierzyńskie. Wystarczy, że gdy wychodzę do ludzi muszę wysłuchać o cudzych
dzieciach, kupkach, ząbkach itp. Gwoli jasności nie uważam dzieci,
macierzyństwa za zło wcielone. Po prostu miałam wiele niemiłych epizodów z młodymi
matkami, które zalewały mnie biuletynem poświęconym dzieciom, że mam dosyć. Ale to miała być książka dla wszystkich. No to
może i dla mnie też. Wprawdzie nie jestem po trzydziestce, ale jak dożyję to
kiedyś będę. Nie słyszę zegara biologicznego(ale możliwe, że zapomniałam go
nakręcić), ale może kiedyś usłyszę. Dlaczego nie mam oświecić się wcześniej,
skoro mam taką możliwość?
Żałuję, że nie wiedziałam, że
jest to blog przeniesiony na papier, nie w całości of kors, ale jak wspomniałam
nie przepadam za macierzyńskimi blogami. Jestem w mniejszości bo tego rodzaju
dzienniki cieszą się ogromną popularnością, więc moje poczucie zawodu, będzie,
jak mniemam, wyjątkiem. Nie poradzę nic na to, że jestem wyrodkiem.
Książka jest opisana jako książka
dla każdego. Nie zgadzam się, sam język odstraszy sporą cześć populacji. To nie
jest język zwykłego Polaka i zwykłej Polki, mam zamiar dać tą niepowieść do
przeczytania mojej Mamie i wszystkim innym którzy twierdzą, że za często używam
słów niezrozumiałych przez normalną część populacji. Autorka zaś gromadzi słowa
długie, mądre i obce. Dla oczytanego człowieka – żaden problem, natomiast ja
mam wątpliwość czy tak napisana powieść o codziennym życiu jest autentyczna.
Miałam okazję oglądać autorkę, bodajże w poniedziałek w Dzień Dobry TVN nie
sprawiała wrażenie tak elokwentnej budowała raczej proste, normalne zdania, dlatego autentyczność tej książki maleje mi
w oczach.
Autorka drażniła mnie niektórymi
zwrotami, hasłami, ale to oczywiście kwestia subiektywna. Rzeczywiście, zgodnie
z okładkową obietnicą dostajemy opowieść o macierzyństwie, nie nazwałabym tej
opowieści realistyczną w 100% wyżej wspomniałam dlaczego, ale moim zdaniem jest
zdecydowanie bliższa realiom niż telewizyjne reklamy, które pokazują
macierzyństwo jako cud polany lukrem w kolorze odpowiednim dla płci pacholęcia,
a matka jest świetlistą istotą, rodem z tolkienowskiego Rivendell. Małgorzata
Łukowiak, potrafi na dziecko krzyknąć, pisze o dzieciach które – o zgrozo i gdzie
jest Policja – biją się i szturchają i są spuszczana Ne mgnienie powieki, z
oka. Opisuje rzeczywistość, bliższą tej którą zna każdy kto miał do czynienia z
małym, żywym, realnym dzieckiem. Nie brak w książce obrazów rozczulających, nie
tylko matkę, nie tylko kobietę, ale po prostu każdego człowieka.
Mimo wszystko, to ciekawy zapis
bycia Matką. Zresztą nie tylko, trzeba pamiętać, że autorka pisze również o
podjęciu decyzji o macierzyństwie, jak również o próbach zajścia w ciąże. Można
więc stwierdzić, że to kompleksowe podejście do tematu. Osobiście perypetie
ciążowe czytało mi się najciekawiej.
Z tą książką nie umiem napisać,
że polecam, ale nie mogę napisać odradzam, według mnie sięgniecie po „Projekt
matka” to bardzo indywidualna decyzja, wynikająca z potrzeby serca, ciekawości.
Mną kierowała ciekawość i wbrew pozorom nie żałuję, że po nią sięgnęłam. Mój
instynkt macierzyński został skutecznie zdławiony!! A cisza w domu i możliwość wylegiwania się w
spokoju na łóżku stały się jeszcze piękniejsze.
Ja chyba podziękuję, jakoś mnie nie pociągają tego typu książki. Jeszcze by się mój tlący ledwo instynkt macierzyński do reszty zdławił :-)
OdpowiedzUsuńAle sama forma książki jakoś nie kusi :)
Oleńka Ty byś była świetną Mamą no i masz szansę w najbliższych latach, więc wiesz, to książka dla Ciebie :)
UsuńAle ja nie namawiam ;)
Tak sądzisz? :-D
UsuńAno, nie wykluczam, nie wykluczam. Raczej biorę pod uwagę, ale... może jeszcze nie... HM :)
Ciąża nie jest najlepszym stanem na świecie! Niech nikt Ci nie wmówi, że jest inaczej! :DDDDD
UsuńOj,wmówić sobie nie dam :) Parę osób już mnie uświadomiło w tej kwestii :)
UsuńKsiążka stosunkowo trudna w odbiorze, ale dla mnie OBŁĘDNIE dobra. Tego typu literaturę, z TAKIM językiem dozuję sobie stopniowo i rozsmakowuję się w niej, ciężko przyjąć tak "na raz".
OdpowiedzUsuńNo Ty jesteś w specyficznej sytuacji, więc faktycznie książka dla Ciebie. Nie czytałam jej na raz. Dla mnie język był zrozumiały, aczkolwiek czułam ciężkie pióro. Dla wielu język będzie czynnikiem który odepchnie na amen
UsuńNie mówię absolutnie, że język niezrozumiały, miałam na myśli raczej zabawę słowem i pojawiającą się tu i ówdzie wieloznaczeniowość (chyba, że po prostu nadinterpretuję to, co autorka napisała). Przywodziło mi to na myśl książki Agnieszki Drotkiewicz. Albo się taki styl lubi, albo nie, to takie trochę: "pokażę, co potrafię i jak piszę". Na pewno nie jest to styl, który można czytać codziennie i się nim nie zmęczyć (a może są ludzie, którzy lubią tylko takie książki?). Oceniam wysoko, ale muszę zastanowić się nad moimi wrażeniami, zanim o niej napiszę :)
UsuńJak na książkę która ma być autentycznym przekazem, język jest beznadziejny, dla mnie ocieka sztucznością.
UsuńTo jest bardzo prawdziwy obraz macierzyństwa. Jestem w połowie książki, ale identyfikuję się z połową sytuacji i przeżyć bohaterki.
OdpowiedzUsuńChyba nawet z większością przeżyć. Czekam na opis życia z trzecim dzieckiem, co by porównać, czego mi brakuje ;)
UsuńJa się mocno identyfikuję z opisami ciąży! :DDD
UsuńOpisy ciąży, staranie się o dziecko (u mnie w przypadku drugiego), żyje z jednym maluchem, życie z dwójką, wszystko pasuje :) Nawet różnicę wieku mam podobną, więc nic mnie nie dziwi. Od bohaterki różni mnie jedynie to, że ja się ogarniałam przed 11, ale myślę, że to kwestia wprawy :) poza tym nie pracowałam w domu, ale za to szybciej wróciłam na etat.
UsuńI tak przypuszczała, że to ksiażka dla osób które mogą identyfikować się z przeżyciami bohaterki. Ja się zupełnie nie odnajduję w tym
UsuńTeraz na pewno nie będę czytać. Poczekam, aż dzieci będę mieć i będę mogła porównać z własnym doświadczeniem.
OdpowiedzUsuńdzieci nie planuję, więc nawet nie mogę napisać, że pewnie sięgnę kiedyś jeszcze raz.
UsuńAle kto wie
A ja się chyba skuszę, instynkt macierzyński odczuwam już od dawna, ale wolę się przygotować... na najgorsze ;-)
OdpowiedzUsuńPodobno na to nie da się przygotować :D
UsuńZnam blog zimno, kiedyś nawet go podczytywałam, ale przyznam szczerze nawet nie wiedziałam, że autorka wydała jakąkolwiek książkę. Tak czy siak bym po nią nie sięgnęła - po pierwsze nie jestem na takim etapie życiowym, że chcę czytać o dzieciach i urokach/syfach macierzyństwa, po drugie nie jestem typem, który lubi takie historie, więc nawet jak kiedyś mi ten instynkt wreszcie przyjdzie to zapewne będzie jednak nieco znikomy, po trzecie czytałam w miarę regularnie blog zimno (teraz jedynie mam troszkę do nadrobienia), więc nie widzę powodu sięgania po wersję papierową i wreszcie po czwarte - nie znoszę przenoszenia blogów na papier, rozumiem jeszcze drukowanie sobie własnych wypocin ku potomności, ale jednak nie podoba mi się idea kultywowana przez niektóre blogerki - pisania książek i wykorzystywania swej blogowej popularności by sprzedać nakładzik. Wydaje mi się, że to iż ktoś jest blogerem niekoniecznie oznacza, że jest pisarzem, a poza tym blogowe podczytywanie krótkich notek nijak się ma do czytania dłuższej formy. Oczywiście wszelkie wyjątki potwierdzają regułę ;)
OdpowiedzUsuńTakże jednym słowem nie sięgnę, nie popieram, choć gdy przyjdzie czas pewnie się na nią rzucę ;)
O tym zapomniałam, miałam szerzej napisać, ze nie każdy blog przeniesiony na papier czyta się dobrze. Krótkie notki - fajne w necie, na papierze tracą urok.
UsuńAle ogólnie mogłabym się pod Twoim komentarzem podpisać, prawie.
Ja jestem matką i znam blaski i cienie tego mojego wcielenia i nic mnie nie przerazi raczej. Nawet ta książka. Rodzicielstwo nie jest proste i bywa okrutną bajką , ale trzeba o tym mówić, pisać , a nie wciskać kit , jak to rodzice są idealni i heroiczni. Życie jest okrutne.
OdpowiedzUsuńMoże ktoś ją nieco podkolorował? Solidnie zredagował? Książkę znaczy się.
OdpowiedzUsuńWiesz Kasiek, hmmm ja też nigdy nie czułam tykającego, warczącego zegara biologicznego, cudze dzieci lubiłam - najbardziej na odległość, ale odkąd urodziłam Małą, życie mi się nieco poprzestawiało i pomieszało, ale kurczę, jakoś tak... fajnie jest! :)
Blogów, książek o macierzyństwie, nawet poradników nie czytam. Za dużo szczęścia. Wolę kryminał lub bezdzietną powieść. Jak mnie coś nurtuje, wygooglam sobie raz dwa :)
Tak sobie myślę, moja koleżanka już lata stara się o dziecko, podsunęłabym jej tę książkę, tylko tak: ona zajść nie może a autorka doczekała się trójki, to pewnie czytałoby się jej dobrze tylko tekst o staraniach, reszta mogłaby nieco zdołować...
Jak sie uda, koleżance możesz podsunąć, Najlepiej jak Dzidzia będzie na tym swiecie.
UsuńJa wiem, że macierzyństwo jest tak nie do opisania dla osoby bezdzietnej, że chciałam się po prostu przekonać, ale swoje wiedziałam.
natomiast książka nie wygląda na podkolorowaną. Autorka ma taki styl
Nie dla mnie :-) Niektóre kobiety mają tak, że nie czują się powołane do macierzyństwa i tak jest ze mną. No i trochę mi się śmiać chcę z autorów, którzy w książkach dysponują językiem ąę i absolutnie wymuskanym, a jak przychodzi, co do czego, na gorąco to ani be, ani me, ani kukuryku. Oczywiście lekko przesadzam :-)
OdpowiedzUsuńDzieci, które się biją - rodzina patologiczna, ot co!
Matką chciałabym zostać, ale na pewno jeszcze nie teraz, więc takie książki mnie raczej nie ciekawią. Może jak sama będę planować dziecko to wtedy sięgnę, chociaż skoro Ty po lekturze zaczęłaś jeszcze bardziej cenić święty spokój, to nie wiem czy to dobra decyzja :P
OdpowiedzUsuńJa mam dosyć specyficzne podejście :D
Usuń