Dziś znowu chcę Wam opowiedzieć o
filmach, które oglądnęłam. W ubiegłym tygodniu oglądnęłam w sumie trzy filmy,
bardzo mnie cieszy taka regularność. Trzy dobre filmy, co dodatkowo sprawia, że
tydzień zaliczam do udanych. Tylko jeden oglądnęłam za jednym zamachem, bo
oglądałam Go z Mamą, pozostałe filmy rozbiłam na po dwa dni i brałam do kuchni
laptopa i oglądałam np. robiąc obiad, czy piekąc ciastka(ciasteczka z maszynki –
wciąż polecam)
18/52 "Zbrodnia na festynie"
„Zbrodnia na festynie”, jakiś rok
temu czytałam książkę. Była to jedna z lepszych Herkulesowych książek.
Niecierpliwie wyglądałam nowego, ostatniego sezonu, aby zobaczyć jak twórcy
przenieśli książkę na ekran. W kryminałach Agaty to jest dobre, że jak człowiek
przeczyta już x tych książek, zapomina treść. Oglądając film, coś mi majaczyło,
ale dokładnie nie wiedziałam co i jak. Dopiero na sam koniec sobie
przypomniałam.
Właściciele ziemskiej posiadłości Nasse przygotowują letni festyn.
Główną atrakcją imprezy ma być zabawa w polowanie na mordercę, którą poprowadzi
znana autorka kryminałów Ariadne Oliver (Zoë Wanamaker). Nagrodę zwycięzcy ma
wręczyć sam Herkules Poirot (David Suchet). Wszystko zostaje należycie
przygotowane. Miejscowa dziewczynę, Marlena Tucker, zgadza się udawać ofiarę
morderstwa. Zabawa zapowiada się znakomicie. Jednak w jej trakcie organizatorzy
z przerażeniem odkrywają, że Marlena naprawdę została zamordowana.
Fabułą filmu została tylko
nieznacznie zmieniona, ale wydaje mi się, że książka zdecydowanie jest lepsza.
Film jest ślicznie zrobiony, piękne zdjęcia, dobrzy aktorzy. Suchet jak zwykle
genialnie odgrywa rolę błyskotliwego
Herkulesa Poirota, który jest rozbrajający w swym braku pokory, ale film
nie zapada w pamięć, nie wywołuje silnych emocji. Jest po prostu poprawny, może
nawet i przeciętny. Fani tej serii, na pewno go oglądną, fanom Agaty też
polecam. Ale nic szczególnego.
19/52 "Dwanaście prac Herkulesa"
Z tej samej serii „Dwanaście prac
Herkulesa”
To od tych opowiadań zaczęła się
moja przygoda z Herkulesem. Nie dziwcie się więc, że miałam ogromne oczekiwania
co do tego filmu. Tymczasem książka z opowiadaniami została całkowicie
przerobiona. Nie mogę powiedzieć, że z tego powodu film stał się chałą.
Absolutnie nie:
Detektyw Herkules Poirot (David Suchet) przyjmuje intrygujące wyzwanie.
Ma do rozwiązania dwanaście kryminalnych zagadek. Łączą się one w tajemniczy
sposób z dwunastoma pracami, które musiał wykonać mitologiczny imiennik
detektywa. Telewizyjna adaptacja zbioru opowiadań Agathy Christie.
Ten kto pisał ten opis(Teletydzień) chyba był
dziabnięty, albo nie widział filmu. Owszem, tak brzmi opis zbioru opowiadań
Christe, natomiast fabuła filmu jest zupełnie inna. Herkules zawiódł, przez
niego zginęła młoda dziewczyna. Starzejący się detektyw nie może znaleźć sobie
miejsca, chcąc niejako zadośćuczynić
obiecuje kierowcy taksówki, że odnajdzie dziewczynę z którą się spotykał i
która przepadła. Trop prowadzi do ośrodka SPA
położonego malowniczo, w wysokich górach. Po przybyciu na miejsce
Poirota, okazuje się że policja ma to miejsce na oku, Herkules spotyka swoją
sympatię, a lawina odcina drogę na dół. W groźnej, atmosferze przypominającej „Morderstwo w
Orient Expressie” okaże się, że odnalezienie jakiejś tam pokojówki, to
najmniejszy problem Belga.
I znowu, film jest prześliczny.
Powiem Wam, że rozpaskudzam się, ja której ongiś nie przeszkadzały kinówki,
teraz najchętniej nabywam filmy w Blue ray i cieszę się jakością HD,
najchętniej na telewizorze Rodziców. Myślę jak ich telewizor zabrać do siebie(i
co ważniejsze, gdzie go postawię, chyba pod łóżko :P ) a Ich namówić na
naprawdę duży telewizor, ach Wyobraźcie sobie lico Poirota w rozmiarze kinowym,
albo Shire, ach!!!). Piękne ośnieżone
góry, brytyjska dbałość o detale, subtelne budowanie nastroju scenografia. To
sprawia, że czuję fizyczny ból gdy
przypominam sobie, że już moja Mama oglądnęła „Kurtynę”, ja odsuwam w czasie
ten KONIEC.
Filmy o Poirocie ogląda się
cudownie. I chociaż tutaj zmieniono bardzo fabułę, to mimo wszystko film się
nie dłuży i ogląda się go bardzo dobrze.
Naprawdę polecam.
20/52 "Czas na miłość"
I mój absolutny hit. „Czas na
miłość”.
Jedna z autorek polecała na
Facebooku. Słyszałam o tym filmie, ale jak przeczytałam, że można i się pośmiać
i popłakać to już nabrałam ochoty nie do zwalczenia.
Tim Lake (Domhnall Gleeson) nie grzeszy pewnością siebie.
Wedle własnych słów jest "zbyt rudy, zbyt chudy i zbyt niezdarny", by
wzbudzić zainteresowanie płci przeciwnej, a w wieku dwudziestu jeden lat, to
właśnie na tym zależy mu najbardziej. Jego życie ulega zmianie w pewien
noworoczny poranek, kiedy ojciec (Bill Nighy)
zdradza mu rodzinny sekret. Otóż wszyscy mężczyźni z rodziny Lake posiadają
niezwykłą zdolność podróżowania w czasie. Mogą cofnąć się do dowolnego momentu
własnego życia, zmienić go lub przeżyć jeszcze raz. Muszą jednak pamiętać, że
zmiana przeszłości ma wpływ na teraźniejszość. Tim zaczyna wykorzystywać ten
dar, by znaleźć miłość i wkrótce udaje mu się zdobyć względy pięknej Mary (Rachel
McAdams). Niestety nieprzemyślana zmiana przeszłości, której Tim
dokonuje, by pomóc przyjacielowi, sprawia, że w nowo wykreowanej
teraźniejszości, spotkanie z Mary nie miało miejsca. Metodą prób, błędów i
kolejnych podróży w czasie, Tim stara się odzyskać straconą szansę na miłość.
Gdy zaczęłam oglądać nie
przypuszczałam, że film mnie zachwyci. Chwilę się rozkręca, jeszcze chwila musi
minąć, by zaczęła się akcja właściwa, ale później widz przepada. Tylko trzeba
dotrwać. Spodziewałam się, sądząc po pomyśle z podróżami w czasie, że będzie to
film o tym jak chłopak milion razy próbuje poderwać tę samą dziewczynę. I
pomyślałam sobie „o rany, znowu – idę spać) tymczasem, moim zdaniem film jest o
wiele głębszy, główny nacisk nie jest położony na wyrwanie panny, ale na
cieszenie się życiem. Bohater ma dar o którym marzy każdy z nas. Ileż razy
chcieliśmy cofnać czas, przeżyć coś jeszcze raz, czy też zmienić jedną, malutką
rzecz. Tim może to robić. I początkowo faktycznie, jak wypuszczony z klatki
zmienia życie. Wraz z rozwojem akcji okazuje się, że te podróże w czasie nie
czynią go szczęśliwym, odkrywa najważniejszą prawdę. I to sprawia że ten film
jest wyjątkowy, piękny, ciepły i wzruszający. Z cudowną ścieżką dźwiękową,
której słucham od piątku. Widać świetną rękę twórcy „Notting Hill”, i „To
właśnie miłość” orzeszki w miodzie, może nie bezbłędnie, ale bardzo
sympatycznie. Można się pośmiać i popłakać.
Wam też polecam! Zakochacie się.
Tima gra Billy Weasley. Ciasteczko : D
*źródło zdjęć i opisów - wujek gugle
Narobiłaś mi ochoty na ekranizacje kryminałów Agaty, tak dawno żadnej nie oglądałam.
OdpowiedzUsuńO Poirocie zdecydowanie wolę czytać niż oglądać go na ekranie. Nigdy jakoś nie mogłam się skusić na oglądanie serialu na podstawie książek Christie. "Czas na miłość" oglądałam, świetny film :)
OdpowiedzUsuńOgromnie jestem ciekawa "Czasu na miłość". Czuję, że mi się spodoba. :)
OdpowiedzUsuńO Poirot, to się chwali :) Ja wczoraj obejrzałam Przygodę kucharki z nim.
OdpowiedzUsuńA "Czas na miłość"- może mi się spodobać.
Żadnego z tych filmów nie oglądałam, ale kusi mnie ten "czas na miłość".
OdpowiedzUsuńMam kilka płyt Herkulesowych, muszę w końcu zabrać się za oglądanie.
OdpowiedzUsuń