Bańki mydlane, z jednej strony są symbolem piękna, z drugiej dobitnie pokazują jak coś może być kruche, zniknąć w ułamku sekundy. Chyba każdy z nas kiedyś bawił się bańkami mydlanymi, wydmuchiwanie tęczowych bąbelków było zawsze wielką frajdą, bieganie, wśród tańczących kul, wyzwala dziecko w każdym, nawet jeśli kończy się oblepionym lepkim płynem. To bańki mydlane wybrała Edyta Świętek jako motyw okładki swojej najnowszej powieści, ponadto, będą wielką fascynacją bohaterki. Niewielkich rozmiarów książka, kusiła mnie z półki i przyzywała, ku radości domowników dołączono do niej fiolkę z płynem do dmuchana baniek, więc oczywiście odkryłam w sobie na nowo dziecko, zaczęłam czytać i przyznam się szczerze – lektura zajęła mi dosłownie popołudnie.
Michalina ma wszystko, co jest pożądane w młodym wieku: kochającą rodzinę, trafione studia, pochłaniającą pasję, przyjaciół oraz uroczego chłopaka, Jakuba. Sielankę burzy podejrzenie, że dziewczyna jest w ciąży. Dla niej i Kuby jest to nieodpowiedni moment na zakładanie rodziny. Wkrótce jednak okazuje się, że nie ciąża, lecz złośliwy nowotwór wywraca jej poukładane życie do góry nogami.
Jak odnaleźć się w nowej, okrutnej rzeczywistości, od której nie ma ucieczki?
Bohaterka ma na to receptę. W czasie krótkotrwałej poprawy zdrowia realizuje swoje plany i urzeczywistnia pomysły. Czy to wystarczy, aby u kresu życia odczuwać spokój i mieć czyste sumienie? Być może tak, lecz mimo to Michaliny nie opuszcza lęk przed śmiercią. Obawia się osamotnienia oraz… nudy.
Michalina, bawi w barze świętując swoją osiemnastkę, wejście w dorosłość. Jest najmłodszym dzieckiem swoich rodziców, miała być upragnionym chłopcem, cóż - los chciał inaczej, a nadano jej imię będące połączeniem imion matki i ojca. Więc bawi się Misia w tym barze, gdy nagle staje się obiektem umizgów podpitego chłopaka, początkowo przyjmuje to z pewnym zainteresowaniem, ale prędko odpycha natrętnego wielbiciela, pierwszą część zalotów ze smutkiem obserwuje siedzący opodal chłopak, wychodzi nim zobaczy jak Michalina odtrąca adoratora. Mija parę lat, Michalina kończy studia, żyje swoją pasją - malarstwem, uwielbia malować mydlane bańki, kocha je za ich barwy, zmienność. Dziewczyna jest w udanym związku, pierwszym prawdziwym, z chłopakiem który jest nie tylko kochankiem, ale i przyjacielem. A jednak pomimo pozornej harmoii, dziewczyna myśli o wyjeździe za granicę, by dorobić, niestety nie spotyka się to z aprobatą bliskich, okoniem staje zwłaszcza chłopak. Jednak perspektywa wakacyjnej pracy prędko się odsuwa, a na pierwszy plan zaczynają wychodzić dziwne problemy zdrowotne, które u matki Misi budzą skojarzenia z odmiennym stanem.
Oczywiście, nie trzeba być geniuszem, by nie domyślić się, co naprawdę będzie bohaterce, ale już to jaki będzie ostatecznie finał jest zagadką i trzyma w napięciu. Suspens na plus. Co na minus, autorka umieszcza siebie jako postać w książce, epizodyczną to prawda i nie pieje nad sobą w zachwycie, jak ku ogólnej prześmiewczej wesołości robiła to inna autorka, ale mi to zgrzytnęło i w kluczowym momencie wywołało jedno wielkie WTF, nie wiem czemu miało to służyć i jestem raczej przeciwniczką tego typu chwytów, niech malarz maluje autoportret, ale jak pisarz chce pisać o sobie niech sobie autobiografię raczej skrobnie. Ot co.
Jak wspomniałam, książka nie jest obszerna, pokazuje SPOJLER ostatni okres życia młodej dziewczyny, pokazuje jak zmieniają nam się priorytety, bo przecież dla Miśki i jej chłopaka przez chwilę, największym dramatem jest widmo ciąży jako końca beztroski, błogiej młodości, a tymczasem okazuje się, że ulga z powodu braku ciąży jest chwilowa i że zamienił stryjek siekierkę na kijek. W obliczu rychłej śmierci zmieniamy się, dostrzegamy co naprawdę jest ważne a co jest jedynie fraszką.
Warto sobie to uświadomić, tak miałam łzy w oczach i chociaż pewne wątki pewnie poprowadziłabym inaczej, bo ja nie lubię, gdy szlachetny bohater, czy bohaterka wpychają swojego ukochanego w ramiona np.. Swojej przyjaciółki, żeby mniej cierpiał po śmierci. To nie jest storczyk, żeby ochronić go przed zasuszeniem, dajemy koledze, człowiek ma własne uczucia, myśli, sympatie, dajmy mu podejmować decyzje, nawet konsekwencje tych decyzji jak cierpienie i łzy są częścią nas samych, więc pomimo, że nie do końca zgadzam się z wyborami autorki, lekturą jestem usatysfakcjonowana.
Mnie, jako osobie, która sama choruje na nowotwór i jest podopieczną hospicjum, ta książka bardzo pomogła, dając poczucie spokoju i wlewając w moje serce nadzieję.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i zapraszam w moje skromne blogowe progi. 😊
Czytałam pierwsze wydanie tej książki. Pamiętam, że zrobiła na mnie wielkie wrażenie.
OdpowiedzUsuń