Jane Eyre (Mia Wasikowska) jest sierotą, wychowywaną przez wujostwo, które jednak nie okazuje jej żadnej życzliwości czy miłości. W wieku 10 lat postanawiają wysłać dziewczynkę do ośrodka z internatem, gdyż stwierdzają, że jest ona dla nich zbyt dużym obciążeniem. Jane dzięki swojej wytrwałej pracy po latach nauki zostaje guwernantką i trafia do posiadłości Thornfield House zamieszkałej przez srogiego Edwarda Fairfaxa Rochestera (Michael Fassbender). Jane odnajduje długo upragniony spokój i bezpieczeństwo, zaprzyjaźnia się z Adelką - swoją uczennicą, córką Pana Rochestera, jednak wszystko to zostaje wystawione na ciężką próbę, gdy Jane odkrywa przerażający sekret swojego chlebodawcy...
Na weekendzie oglądnęłam najnowszę ekranizację powieści Charoltty Bronte – Dziwne losy Jane Eyre. Jestem wielbicielką tej książki, a także pewnej ekranizacji tej powieści. Miniserial z 2006 roku uważam za genialny i nie dziwcie się jeśli będę się w tej recenzji często do niego odnosić.
Na początku chciałabym pochwalić Brytyjczyków za sięganie do klasyki, my Polacy nakręciliśmy po wojnie, najcześciej po jednej ekranizacji naszych kultowych powieści, dzieł i zgapiamy z Zachodu wszelkie możliwe trendy, puste serialiki, kino w 3D, ale nikomu nie przyjdzie do głowy zmierzyć się z chociażby „Nocami i dniami”, czy „Nad Niemnem”. Ale możemy się wytłumaczyć, przecież to nuuudy. Angielska telewizja BBC regularnie zachwyca mnie ekranizacjami, wielokrotnymi dzieł Austen, Bronte, czy Dickenska. Tym razem po zaledwie 5!! Latach znowu zekranizowano Jane Eyre. Główna rola, czyli tytułowej bohaterki należy do aktorki polskiego pochodzenia, znanej z Alizcji w Krainie Czarów – Mi Wasikowskiej. Przyznaję szczerze, widziałam ją w Alicji, gdzie mnie irytowała i zupełnie mi się nie podobała. Rola Jane Eyre, guwernantki, której trudne dzieciństwo i fakt że do nikogo nie należy, nikt jej nie kocha, sprawia, że jest zamkniętą, samotną kobietą, która dodatkowo trafia do ponurego dworu skrywającego tajemnicę.
Zresztą fabuły może nie będę streszczać, bo mole książkowe znają na pewno historię Jane i Edwarda. Jedną z ładniejszych – moim zdaniem- historii miłosnych.
Edwar Rochester jest grany przez nijakiego Michael a Fassbendera. Przyznam, że nie widziałam zdaje się żadnego filmu z jego udziałem. Więc moje spojrzenie na jego kreację było niczym nie zmącone, żadnym uprzedzeniem.
Ostatnią kluczową postacią w tym filmie jest ochmistrzyni dworu Thonfield pani Fairfax. W tej roli genialna zazwyczaj Judi Dench.
Film skonstruowano tak, że żadna inna postać nie ma prawa się wybić, nie czepiam się. To film, a nie serial w którym można rozbudować inne postacie.
Zacznijmy od początku, w filmie postanowiono pobawić się chronologią, film rozpoczyna scena ucieczki Jane z Thornfield, przed czym, czy przed kim ucieka, dowiemy się tak gdzieś pod koniec filmu, razem z nią uciekamy w jej wspomnienia, zaczynając od wczesnego dzieciństwa. Widzę, że wszyscy się zgadzają, ze okres dzieciństwa jest przedstawiony idealnie, nic nie jest idealne, i tak dzieciństwo jest za krótkie. Bardzo skrótowo poznajemy losy Jane w niezwykle surowej szkole, chociaż też nie wywrze na nas to takiego wrażenia, nie wywoła uczucia chłodu, samotności, jak świetne sceny w serialu. Poznamy tylko jedyną osobę, która obdarzyła Jane ciepłem, a która umrze w jej ramionach. Nie zobaczymy Jane uczennicy, bo widzimy ją jako dorosłą kobietę, gdy dostaje pracę w Thronfield, jak? Dlaczego? Dlaczego opuszcza szkołę? Niewiadomo. Przybywa do dworu niczym z gotyckiej powieści. Tutaj musze wspomnieć, że faktycznie zdjęcia, krajobrazy są przepiękne i wywołują mój szczery zachwyt.
Wraz z przybyciem Jane do Thornfield film zaczyna się sypać, autorzy, chyba sami nie wiedzieli jak przedstawić, rodzące się uczucie Jane i Rochestera więc… nie przedstawili go wcale. W serialu widać było doskonale jak rodzi się między nimi porozumienie, widać pokrewieństwo dusz. Inna sprawa, że główna para była obsadzona Mistrzowsko! Tutaj właściwie nie wiem skąd jakieś oświadczyny, skąd propozycje, skoro Rochester rozmawia zdawkowo z Jane może ze trzy razy. Gdzie jest to ciepło, które jej dał, gdzie jest przyjaźń. Za co ona go kocha, za co on ją?
Po nieudanym ślubie będziemy mieli najpiękniejszą, najbardziej motylkową scenę, prośbę Rochestera, aby Jane z nim została i żyła z nim na przysłowiową kocią łapę, wreszcie będą emocje w powietrzu. Później Jane ucieknie, będzie słyszała głosy, podaruje obcym ludziom lwią część swego majątku, po to aby odrzucić wycieczkę do Indii i wrócić do spalonego(w międzyczasie) Thronfield, i próbować pocałować zarośniętego Rochestera.
Pewnie wznosicie brwi w oburzeniu na tak okropną recenzję? Naprawdę tak odbieram ten film, gdy w serialu każda scena miała sens, tutaj wszystko wieje nudą, jest takie wyprane z emocji. Tu wszystko jest niby ladne, niby zgodne z powieścią, ale takie niespójne.
Podczas gdy wszystkim polecam mini serial, tak ten film nie jest zachwycający, owszem są ladne zdjęcia, przyzwoita muzyka, ale brakuje tego CZEGOŚ. Brakuje tego czegoś bohaterom nie wiem czy to wina producentów czy aktorów. Toby jako Rochester był genialny, momentami czarujący, figlarny, za chwilę ironiczny, obcy. Ruth pokazywała Jane taką jaką stworzyła autorka.
Na poprawę humoru chyba wrócę do serialu.
Wybieram się na ten film do kina. Jeżeli mi przypadnie do gustu, to nabędę na dvd za jakiś czas :-)
OdpowiedzUsuńTak jak pisałam u siebie - Jane zakochała się w Rochesterze od pierwszego wejrzenia, bo był pierwszym mężczyzną, jakiego spotkała poza murami szkoły... Przynajmniej z filmu można tak było wywnioskować. Serial jest zdecydowanie najnajnajlepszy :)
OdpowiedzUsuńlilybeth
Oglądałam w weekend i mogę Ci tylko przyklasnąć. Mam podobne odczucia. Klimat jest gotycki, ponury, muzyka dobra, ale w Mii brakuje tego czegoś, jej Jane nie jest dowcipna, raczej drewniana. W zasadzie Edward to jej się tak oświadczył ni z gruchy, ni z pietruchy. Niby wszystko w porządku, zgodnie z powieścią, ale coś było nie tak. No i te retrospekcje, głosy. Nie, dla mnie przesada. Jednak moim faworytem pozostaje serial z 2006 roku.
OdpowiedzUsuńFilm świetny, książka jak to z reguły bywa - jeszcze lepsza, ale nie polecam Jane Eyre wydawnictwa "Zielona Sowa" z 2009r. Książka niby ładna, bielusieńki papier itd itp, ale od pierwszej strony, gdy tyko ją otworzyłam po prostu roi się od błędów. Makabra! Nie rozumiem, czy oni nie mają edytorów? Czy nikt z nich nie czyta materiału zanim go puszczą do druku? Wstyd i hańba.
OdpowiedzUsuńObejrzałam film głównie dla Fassbendera, książki nie czytałam. Zgodzę się, że film nie jest za dobry. Miałam podobne odczucia, że cała fabuła leci łeb na szyję, a uczucie które nawiązało się między bohaterami pojawiło się z powietrza. Jak Ty na pocieszenie włączyłaś sobie serial, ja włączyłam inny film z Fassbenderem ;)
OdpowiedzUsuń