Historia psa Marleya bawi i wzrusza do łez. Wreszcie poznasz własnego psa i sens własnego życia.
Marley, żółty labrador jest nieznośnym, rozbrykanym, krnąbrnym potworem. Wyleciał ze szkoły tresury za brak postępów. Demoluje dom i wyrywa ozdobne rośliny w ogródku, uwielbia pić wodę z miski klozetowej. A jednocześnie jest wiernym i niezawodnym przyjacielem, kochanym stworzeniem, które uczy swoich właścicieli, jak cieszyć się ulotnymi chwilami i co jest naprawdę ważne.
Ekranizację książki Johna Grogana wyreżyserował David Frankel ("Diabeł ubiera się u Prady"). W rolach głównych wystąpili: Owen Wilson i Jennifer Aniston.
Chyba jeszcze nigdy tak długo i
tak bardzo nie płakałam na książce. Nigdy książka o ludziach nie była w stanie
wycisnąć ze mnie takiego wiadra łez jak ta. Zwykle kończy się na chlipaniu, w
najbardziej wzruszającym razie są płynące łzy. Ale baaaaardzo rzadko kończy się
na łzach ciurkiem kapiących i odrywających się od policzka i brylantowym
blaskiem spadających na rękę/pościel/stół.
Kilka lat temu widziałam film,
wtedy była moda na książkę o najgorszym labradorze świata, jako że najpierw
widziałam film i uznałam, że książka jest podstępną próbą wyłudzenia ode mnie
pieniędzy. Gdyby nie przypadek, gdyby nie to, że książka w bibliotece sama
wpadła mi w ręce, nigdy nie przeczytałabym tej historii. Nie byłoby głośnych
wybuchów śmiechu i długotrwałego szlochania w chusteczkę.
John i Jenny są po ślubie, uczą
się bycia rodziną. Jenny zabija kolejny kwiatek i wtedy wpada na pomysł
zaadoptowania psa, aby sprawdzić czy dadzą radę zaopiekować się żywą istotą. To
ma być taki wstęp przed decyzja o dziecku. Wybierają się więc na farmę, gdzie
akurat przybyło małych, biszkoptowych labradorów. W oko wpada im jeden, który
okazuje się być w promocji, jest tańszy niż jego bracia. Ciekawe dlaczego… John
i Jenny którzy w dzieciństwie mieli psa, od pierwszego wejrzenia zakochują się
w szczeniaku, który sprowadzi na nich całą kupę nieszczęść. I o tym jest ta
książka. Podtytuł „Życie, miłość i najgorszy pies świata” doskonale opisuje
treść książki.
Autor opisuje swoje życie, życie
swojej rodziny do której zalicza również ograniczonego umysłowo ;] psa Marleya.
Czytając o przygodach tego psa dławiłam się ze śmiechu, chociaż widziałam film
to jednak książka jest bogatsza w te opisy, tak samo o wiele bardziej mnie
wzruszyła. Poszła paczka chusteczek, a moja biedna Mama myślała, że oto dostałam jakiegoś ataku
kataru gdy ja, tymczasem chlipałam nad książką.
Ciężko mi wyrazić jak piękna jest
ta książka, pełna ciepła. Jest doskonałą kwintesencją życia, które nie bywa ani
słodkie, ani zawsze kwaśne. W życiu gorycz porażki, sąsiaduje ze słodyczą
sukcesu. Autor opisał wiele, bardzo osobistych momentów. Dzięki autentyzmowi, możemy na tej książce
przeżyć prawdziwe katharsis. Ciągle się nie mogą po tej książce pozbierać,
policzki mi płoną, dookoła leżą mokre chusteczki. A ja jako wielbiciel futrzaków
wczuwam się w sytuację autora.
Zapewne znajdą się osoby dla
których ta książka to będzie kosmos. Uznają, że główny bohater był głupi
zajmując się tak niesfornym psem. Że najlepiej było przywiązać Marleya drutem
do drzewa gdzieś na pustkowiu, a za pieniądze które poszłyby na naprawę strat i
leczenie psa zafundować sobie wycieczkę dookoła świata. Żal mi takich osób,
chociaż za robienie krzywdy zwierzęciu mordowałabym z zimną krwią. Jest to dla
mnie czyn uwłaczający człowieczeństwu. Jednak rozumiem, że nie wszyscy
zwierzęta muszą kochać. Żal mi tych którzy przez całe życie nie nawiązali z
czworonogiem, głębokiej, prawdziwej przyjaźni. Chociaż mówi się, że zwierzęta
nie umieją kochać, że przyjaźń z psem czy z kotem będzie zawsze namiastką tej
ludzkiej relacji, nie do końca się z tym zgadzam. To będą inne relacje, ale nie
wartościowałabym tak łatwo. Kto raz patrzył w wierne, pełne miłości oczy
zwierzęcia, kto widział jak intuicyjnie
wyczuwa gorsze samopoczucie właściciela i ze wszystkich swoich sił próbuje
ulżyć człowiekowi w smutku czy w chorobie tak jak ja popłacze się na tej
książce i odbierze ją całym sercem.
Bo książka „Marley i ja” nie jest do
czytania rozumem, bo więź zwierzę-człowiek nie jest więzią racjonalną, to
doznanie na płaszczyźnie serca i niezwykłych uczuć. Uczuć, których nie sposób opisać(chociaż John Grogan nieźle
sobie radzi), je trzeba przeżyć.
Film oglądałam już kilka razy i za każdym razem płakałam, dlatego obiecałam sobie przeczytać także książkę. :)
OdpowiedzUsuńFilm wyciska łzy, ale to Pikuś w porównaniu z ksiązką.
UsuńA mnie bardziej przekonał film, bo to właśnie na nim, a nie przy ksiażce wyłam jak bóbr. Wiadomo - o gustach się nie dyskutuje...
UsuńFilm miałam już okazję obejrzeć, książki nie czytałam i nie wiem... jakoś mam wrażenie, że nie spodobałaby mi się.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam:
im-bookworm.blogspot.com
Też mi się tak wydawało :) ale pomyliłam się :))
UsuńKsiążkę przeczytałam już dodyć dawno. Oczywiście zarykiwałam się ostro - w końcu sama mam 3 psy. Żal mi ludzi, którzy nie potrafią czerpać radości z obcowania ze zwierzakami. Ich strata.
OdpowiedzUsuńCzy tylko ja mam wrażenie że książki w 99% są lepsze od ich ekranizacji?
Zdecydowanie się nie mylisz, ja znam jedną książkę gorszą od filmu. Tylko.
UsuńOglądałam film i czytałam książkę. Również szczerze przyznaję się, że płakałam. Chyba nie sposób nie uronić łez podczas czytania.
OdpowiedzUsuńAle nie da się upłakać jak nieboskie stworzenie i na filmie i na książce. Trzeba by było być bez serca.
UsuńSłyszałam o tej pozycji, ale nie miałam okazji przeczytać, może kiedyś mi się uda. Ja raczej jestem panią kotów, choć myślę, że w tej pozycji też najdę coś dla siebie.
OdpowiedzUsuńJa też jestem Kociarą!! To nic nie przeszkadza :))
UsuńWidziałam film kilka lat temu i niesamowicie się uśmiałam jak marley rozrabiał i demolował wszystko. Na dodatek już wtedy miałam od kilku miesięcy swojego labradora (tyle że czarnego) i zauważyłam pewne podobieństwa między nimi :D I też uroniłam kilka łez, bo nie brak momentów wzruszających i takich życiowych. Książki nie znam jeszcze, ale czuję, że powinnam ją przeczytać :)
OdpowiedzUsuńMasz taką słodką istotę?? Zazdroszczę!!!
UsuńMasz rację ten film jednocześnie niesamowicie bawi, ale i silnie wzrusza.
Wspaniała recenzja. Podzielam Twoje zdanie co do relacji człowiek-zwierzę. Sama mam dwa koty i jestem z nimi bardzo związana emocjonalnie. W ogóle cała moja rodzina to tacy kociarze, każdy ma przynajmniej jednego kota i żyje sobie z nim szczęśliwie w symbiozie :) Dzisiaj, skoro już o zwierzętach mowa, odszedł kot mojego Dziadka, i to taki smutny akcent, którym się tu dzielę. Po książkę sięgnę na pewno, gdy tylko będę miała taką okazję. Słyszałam o filmie nakręconym na jej podstawie i pewnie go obejrzę.
OdpowiedzUsuńDziękuję :))
UsuńJa też jestem kociarą, ale po tej książce i filmie, strasznie się o nią martwię. Wpadam w paranoję.
Podpisuję się pod Twoim pierwszym zdaniem wszystkimi kończynami;)
OdpowiedzUsuńTo pierwsze zdanie na zielonym tle, to nie moje :D To opis ksiązki :D
UsuńOj tam, pod Twoim się podpisywałam;)
UsuńOch, ja też strasznie płakałam na tej książce.... zwłaszcza na końcu. Przypominało mi to moje własne przeżycia. Ale pomimo morza łez, bardzo dobrze wspominam tę historię i kiedyś chętnie do niej wrócę :)
OdpowiedzUsuńBo dobrze sobie popłakać. Dobrym płaczem :D
UsuńW dzieciństwie oglądałam film o psie, podłym właścicielu i chłopcu, który znalazł tego zwierzaka - czy jakoś tak, nie pamiętam dokładnie, a tytuł to już w ogóle wyleciał mi z głowy. Bardzo przeżywałam ten film, skończył się pozytywnie, ale ryczałam ze wzruszenia i przez to mam traumę do takich historii. Wierzę, że książka jest warta uwagi, ale ja podziękuję. Już sama okładka mnie rozczula :)
OdpowiedzUsuń