Czasami
wspaniałe książki trafiają się przypadkiem i mimochodem. I nie są miłością od
pierwszej strony. Tak miałam z powieścią Najlepsze
chwile w życiu, leżała przy łóżku dosyć długo i po wielu pozytywnych
recenzjach, co i rusz chciałam się za nią zabrać, a ciągle lekturę odwlekałam.
Nawet, gdy uznałam, że to czas najwyższy na nią, nie mogłam się wgryźć. Może to
kwestia tego, że od razu mamy cztery bohaterki i chwila mija nim człowiek
zacznie łapać, kto jest kto. Jednak z każdą stroną, pojmowałam, że w te mroźne
dni, wpadła mi na podołek prawdziwa perełka. Szukacie prezentu dla znajomych z
kryzysem wieku? Mam? Babć? To jest ta książka. Serio!
Prowokacyjna, szczera, zabawna i inspirująca powieść, która zadaje pytania o to, co świat proponuje kobietom, kiedy się starzeją. Odpowiedzi potrafią zadziwić.
Claudia kocha swoje miejskie życie – każda myśli o wsi przyprawia ją o dreszcze. Ella wciąż czeka na radykalną zmianę. Laura ulega najstarszemu banałowi z książek (co nie znaczy, że łatwiej jej to znieść). Sal spędziła życie na budowaniu kariery, ale nigdy nie zrobiła niczego, na co nie miała wpływu.
Co miesiąc od ponad czterdziestu lat cztery przyjaciółki spotykają się na drinka. Znają się od podszewki: swoje ambicje, kariery, mężów, kochanków, dzieci, nadzieje, lęki, podjęte decyzje i te niepodjęte… Choć czerpią siłę ze swojej przyjaźni, zdają sobie sprawę, że ich życie dalekie jest od oczekiwań. Pokoleniu, które chciało zmienić świat, trudno zaakceptować fakt, że się starzeje. Co więc zostaje? O tym jest ta książka.
Laura,
Claudia, Ella i Sal przyjaźnią się od ponad czterdziestu lat. W pierwszy dzień
studiów poznały
się, a wydaje się, że to było jeszcze w epoce wiktoriańskiej, i
ustanowiły tradycję comiesięcznych spotkań. Dziś, gdy wszystkie są po
sześćdziesiątce, ale wcale nie chcą się starzeć, spotykają się, by wymieniać
się radościami, bolączkami i sposobami na nie-zdziadzienie. Ich młodość
przypadła na czas dzieci-kwiatów, niepokorne, zbuntowane, korzystają z tego, że
to ich pokolenie dostało prawdziwą szansę na równość, nie chcą się dać uwięzić
przed kominkiem z drutami w rękach. Jednak i ich dopada przemijanie, świata i
ich samych. Claudia czuje, że musi pożegnać się z pracą bo nie nadąża za
technologią, Sal wylatuje z pracy, Laura zostaje rzucona przez męża dokładnie w
dwudziestą piątą rocznicę ślubu, a Ellę dzieci namawiają na sprzedaż domu bo
chcą od niej pieniędzy. Każda z nich ma jakieś problemu, chociaż nie przyjmują
do wiadomości starości i tłumaczą sobie, że sześćdziesiąt to tak naprawdę nowe
czterdzieści to jednak natury nie da się oszukać.
Jeżeli
miałabym do czegoś tę książkę porównać, to do kubka gorącej czekolady,
rozgrzewa. Jest też trochę jak piwo, pomimo goryczki poprawia humor, ale jak
tak napiszę, to chyba wyjdę na pijaka. Serio… jaka kobieta porównuje powieść o
starszych paniach do piwa… Trzymajmy się więc czekolady, ale pamiętajcie, że
piwo też! Wzruszałam się i śmiałam, ale przede wszystkim czerpałam z tej
książki wiele nauk. Sama mam rodziców starszych od bohaterek i tematy poruszane
w tej powieści nie są dla mnie szalenie abstrakcyjne. Z drugiej strony sama
czuję się jak mentalna dziewięćdziesięciolatka, więc zazdrościłam tym babeczkom
siły, witalności i wewnętrznego ognia.
|
najlepsze wciąż musi przyjść! |
W
tej książce jest wiele smutku, bo świat nie jest łaskawy dla starszych osób,
wymaga piękna, elegancji, młodości i zdrowia, nie ma w nim miejsca na choroby,
demencję, płaskie buty i wygodne ubrania. Emerytury, również w UK nie są jakoś
wysokie nie oznaczają tam szans na balowanie do końca życia(chociaż zdarzają
się i takie przypadki). Mnie to strasznie oburza, oburza mnie spychanie ludzi
na margines, bo już odpracowali swoje,
mogą iść do jakiegoś ośrodka, żeby nie przypominać nam, że pomimo używania
kremu na zmarszczki i stosowania super diety, też kiedyś się zestarzejemy.
Wkurza mnie to i nie ma na to mojej zgody. Najlepsze
chwile w życiu to powieść, która pokazuje nam, że nie liczy się metryka, a
nasze nastawienie do życia. Jeśli chcemy walczyć, chcemy wydrzeć światu
odrobinę szczęścia, to da się! Bohaterki to kobiety silne, które nie dają się
obalić przeciwnościom losu, ich perypetie – z braku lepszego słowa, tak to
określę – bawią i uczą i dają nadzieję. Moim zdaniem, naprawdę książka idealna
na okres przedświąteczny, zanim zaczniemy gadać o tych, których brakło przy
wigilijnym stole, a za życia nie mieliśmy dla nich czasu. Może zamiast gadać,
że trzeba spieszyć się kochać ludzi, bo
tak szybko odchodzą po prostu to zrobimy? Dajmy tę książkę Mamie, zamiast
mieć pretensje, że dorabia do emerytury zamiast zajmować się wnukiem, pójdźmy
na spacer i pomóżmy. Oj, strasznie
roztkliwiła mnie ta książka. Chyba idę po to piwo jednak.
|
... daj nam wiarę,że to ma sens |
Jeszcze jej nie czytałam, ale polecam pierwszą książkę tej autorki "Mieć wszystko":)
OdpowiedzUsuńwidziałam zapowiedź na okładce. Chcę bardzo :)
UsuńFakt okres przedświąteczny w pełni, a lektura w sam raz na ten czas zawsze się przyda ;)
OdpowiedzUsuńzwłaszcza, że bez śniegu, trudniej się wczuć w klimat
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że w dzisiejszym świecie nie ma miejsca na starość, słabość, inność i cieszę się, że są książki, które zwracają uwagę na bohaterów niebędących drapieżnymi trzydziestolatkami. Poza tym chętnie poznam seniorki z ikrą, które nie poddają się mimo przeciwności losu.
OdpowiedzUsuńJa też czytałam i widocznie mam kryzys wieku (widocznie?! Mam go od dekady), bo książę pokochałam.
OdpowiedzUsuńA z innej beczki, to masz fajnego śpiocha. Ja też mam, ale mój jest seledynowy w różowe serduszka, tylko że te zabudowane stopy nie cyrkulują powietrza i gorąco w nim. Mąż się z niego śmiał.
Skusiła mnie totalnie. Swoją drogą to zawsze takie miłe zaskoczenie, kiedy na konie roku wpadnie w ręce tak dobra książka.
OdpowiedzUsuńTo bardzo dobra książka ;p Polecam
OdpowiedzUsuń