Annie (Abigail Breslin) nic nie dolega, a mimo to żyje tak, jakby była obłożnie chora. W wieku trzynastu lat ma już za sobą niejedną operację, wielokrotnie oddawała krew, aby utrzymać przy życiu swoją starszą siostrę Kate (Sofia Vassilieva), która we wczesnym dzieciństwie zapadła na białaczkę. Anna została poczęta w sztuczny sposób, tak aby jej tkanki wykazywały pełną zgodność z tkankami siostry. Aż do tej pory akceptowała tę życiową rolę. Teraz Anna, wzorem większości nastolatków, zadaje sobie pytania dotyczące tego, kim jest naprawdę. Różnica pomiędzy nią a większością nastolatków polega na tym, że przez całe życie postrzegano ją wyłączne przez pryzmat siostry i tego co dla niej robi. Anna dojrzewa do podjęcia decyzji, która może podzielić jej rodzinę...
Nie ukrywam, że film ten oglądałam przez pryzmat książki o tym samym tytule.
Dlatego długo się zabierałam do niego. Książka wstrząsnęła bowiem mną tak, że bałam się, że film będzie marną namiastką. I moje obawy niestety były słuszne. Jakimś chorym sposobem odcięto się niemalże od oryginału. Owszem postacie te same, ale reszta…
Ostrzegam, tych, którzy nie widzieli i nie czytali. Pewnie zdradzę szczegóły. Jednym słowem pospojleruję!
Ale od początku. Anna jest dzieckiem zaprojektowanym. Jej kod genetyczny nie jest przypadkowy. Została powołano do życia, a właściwie, jej powołaniem jest pomoc siostrze. Ratunek. Kate jest chora na rzadką i złośliwą odmianę białaczki. Najpierw jest jej potrzebna krew pępowinowa i w tym celu rodzice decydują się na kolejne dziecko. Annę. Najpierw krew pępowinowa później Anna służy za sklepik z częściami zamiennymi. Czytając książkę miało się wrażenie, że tylko Kate jest ważna, zauważana, może nawet kochana. Chore dziecko staje się osią wokół której kręci się życie rodzinne. Aż w końcu ma oddać nerkę i wtedy miarka się przebiera. Anna idzie po pomoc do prawnika, chce móc decydować o własnym ciele…
W filmie z grubsza jest podobnie, ale tylko z grubsza. Różni się jak się okazuje motywacją Anny, która tak naprawdę wcale nie robi tego dla siebie. Książka jest opowiadana z różnych punktów widzenia, w filmie niby to zachowano, ale tak naprawdę zamiast historii Anny mamy historię Kate, jej miłości, cierpienie, fascynacje, pragnienia. Anna jest marginalna, jakby pretekst do opowiedzenia historii. Wyrzucono(poza jedną sceną) to co się dzieje w domu gdy Anna mówi „Nie”. Tutaj film miał wycisnąć łzy i zapędzić do kin, psychologiczna głębia, tak ważna u Picoult jest cieniutka….
Owszem końcówka jest wzruszająca, ale jednak to nie to co oryginał. Naprawdę jestem rozczarowana… Zmiana fabuły bardzo zaszkodziła filmowi…
Oj miałam rację, że tak długo zwlekałam.
Nie recenzuję filmów i nie napisałam o moich wrażeniach po obejrzeniu "Bez mojej zgody", ale napisałabym właśnie tak - byłam rozczarowana.
OdpowiedzUsuńKsiążka była niesamowita, piękna i miała ukryty sens, który okazał się do bólu trafny. Dlatego czytając opinie o filmie nie chcę go na razie oglądać, bo nadal jestem ogromnie zafascynowana książką.
OdpowiedzUsuń