"Albowiem, tak jak mówię, zmienił się sam świat. Był taki czas, kiedywędrowiec, jeśli miał ochotę i znał choćby kilka tajemnic, mógł wypłynąćłodzią na Morze Lata i dotrzeć nie do Glastonbury pełnego mnichów, leczdo Świętej Wyspy Avalon. W tamtych czasach wrota łączące światy unosiłysię we mgle i otwierały się wedle woli i myśli wędrowca..."
Morgiana, obdarzona darem Wzroku i związana z losem Artura Pendragona,swego brata-kochanka, opowiada historię krótkiej świetności Kamelotu.Nie jest to jednak opowieść o rycerskich czynach, lecz widziana kobiecymokiem wizja społeczeństwa u progu dziejowych zmian.
Pierwszy raz na „Mgły Avalonu” miałam
ochotę w okolicach obrony, kiedy całe swe siły koncentrowałam na rzeczy
najważniejszej jaką w opinii mego Promotora było pisanie pracy, a na oglądaniu
i pasjonowaniu się serialem „Przygody
Merlina”. Wtedy zainteresowałam się legendami arturiańskimi, bo jakoś w
szkołach mych był to temat omijany. Coś tam na marginesach było, o Lancelocie,
Graalu i takich tam, ale wątpię czy same te notki były w stanie kogoś pchnąć do
dalszej lektury, poszukiwań. Mnie pchnął
dopiero uroczy serial dla… dzieci i młodzieży, ale gwoli usprawiedliwienia
dodam, że wiele kobiet podkochiwało się w rycerzach, więc nie zdziecinniałam
tak do reszty. Dlaczego przeto nie nabyłam i nie przeczytałam tej cegiełki
wtedy? Ano zaufani doradcy orzekli, że to raczej nie będzie w moim stylu.
Uwierzyłam. Na eeee 3-4 lata. Co się odwlecze, to nie uciecze, chałturząc
zamarzyły mi się powtórki Merlina i
tym sposobem, znowu przypomniałam sobie o „Mgłach
Avalonu”. Zrobiłam szybkie rozeznanie, napisałam list do Dziadka Mroza.
Ja i fantastyka to śliska sprawa, bo
albo uwielbiam, albo rzucam książką. Niebezpieczne jest rzucanie książką, która
waży dwa kilo i może zabić. Jak wspomniałam, jeśli chodzi o legendy
arturiańskie to jestem niemalże nowicjuszką, bo czytałam i widziałam – naprawdę
niewiele. Byłam tabula rasa. Autorka
mogła, albo mnie oczarować, albo odrzucić.
Opowieść jest snuta z kobiecego
punktu widzenia, co samo w sobie jest oryginalne. Znane nam z legend
arturiańskich wydarzenia obserwujemy z perspektywy Igriany – matki Artura,
Ginewry – jego żony, Morgany - siostry
króla, jego kochanki i pani Avalonu. Gdy zmienia się opowiadacz historii,
zmienia się perspektywa. To co ważne dla mężczyzn, dla kobiet jest zaledwie
dodatkiem. Czy może ta historia być czytana przez kogoś kto dopiero wchodzi w
świat legend arturiańskich? Oczywiście, że tak. Ja w sumie tak czytałam,
zapewne kolejne spojrzenia, wersje legend będę odbierała przez pryzmat tej
historii, ale ta książka pokazała mi magię Kamelotu, czar Avalonu.
Już sam wstęp, opowieść Morgany
wprowadza nas w klimat Avalonu i tej historii. Jest kwintesencją tego, czego
doświadczymy na kartach tej powieści: magia, smutek, przemijanie, melancholia i
tragizm. I opowiedzenie historii na nowo. Odświeżenie spraw kiedyś oczywistych,
dziś już zapomnianych. Morgana jest kluczową postacią dla tej historii, to ona
tak naprawdę dostrzega szerszy kontekst wszystkich wydarzeń, nawet jeśli dzieje
się to z opóźnieniem, to jednak dostrzega sens, widzi błędy, widzi jak wszystko
się wali. Ciekawy jest sposób
przedstawienia nowej religii, chrześcijaństwo które pojawia się na ziemiach
Brytanii jest destrukcyjne. Morgana, będąca przedstawicielką Kultu Bogini,
widzi jak nowa wiara zajmuje miejsce odwiecznej. Wiara która tak wiele odbiera.
Religia która jest pełna smutku, zawodzących pieśni, a kobietę sprowadza do
roli rodzicielki. Nic więcej. Wiara, która za nic ma naturę, odwieczne siły
działające w świecie, a z drugiej strony jej wiara mówi, że tak naprawdę wszyscy
bogowie, są jednym. Nieważne pod jakim imieniem, wizerunkiem ich czcimy. A
jednak w Morganie, coś się gotuje, gdy widzi jak zachowują się biskupi, księża.
Gdy widzi, jak to w co wierzy jest spychane do kąta zabobonu, zacofania,
synonimu zła.
Igriana koncentruje się na sobie.
Jest matką Morgany Czarodziejki, ale ponieważ dziecko pochodzi z małżeństwa z
człowiekiem, któremu została sprzedana, nie jest szczególnie do niej
przywiązana. Igriana jest skoncentrowana na sobie, na swoich uczuciach. Na
pierwszy plan wysuwa się to jak cierpi, jak źle się czuje z mężem. Od momentu
pojawienia się Uthera, staje się zakochaną kobietą i dzieci odchodzą na dalszy
plan. Igriana należy do kobiet, które kochają całą sobą i miłość do mężczyzny
przysłania jej świat. Nie zmieniają tego nawet narodziny upragnionego
pierworodnego. A życie dla niej kończy się wraz z odejściem męża. Bywa i tak.
Ginewra, żona Artura, królowa
Kamelotu. W gruncie rzeczy jej los jest podobny do los teściowej. Jak klacz
zostaje przehandlowana temu, kto daje najwięcej korzyści. Wprawdzie jej mąż
jest człowiekiem dobrym, prawym, szanuje ją i kocha, ale Ginewra kocha innego,
co prowadzi do dramatu. Bo gdy żona kocha przyjaciela męża, nie zanosi się
nigdy na happy end, zwłaszcza w
czasach etosu rycerskiego. Oprócz
nieszczęśliwej miłości, dramatem Ginewry jest niemożność urodzenia następcy
tronu, co jest podstawowym i jedynym obowiązkiem królewskiej żony. Niestety Ginewra wierzy w boga, bardzo
niemądrą wiarą, co ostatecznie przyczyni się do upadku jej męża.
Wybaczcie, że piszę tak chaotycznie,
ale chciałabym napisać o wszystkim, ale tak aby szczegółów fabuły nie zdradzić.
To trudne. Zresztą… zawsze mam problem, by pisać o książkach dobrych, bardzo
dobrych. A ta taka jest. Właściwie czuję smutek, że dopiero teraz po „Mgły
Avalonu” sięgnęłam.
Ta książka tchnie jakowąś
melancholią. Smutek przemijającego świata, z którego odchodzi coś bardzo
ważnego, czuć z każdej strony. Nawet ja,
nie tak zafiksowana na punkcie legend arturiańskich, jestem pod wrażeniem.
Chciałabym, poznać inne wersje, tylko, pod warunkiem że też będą tak
fantastycznie napisane.
Może dobrze się wstrzeliłam w
odpowiedni okres, sprzyjający myśleniu o przemijaniu, o zmierzchu bogów. A
może, co bardziej prawdopodobne, to po prostu dobra książka. Więcej niż dobra.
Ma magiczny klimat, ale tak doskonale
wkomponowany, że nawet ja twardo stąpająca po ziemi realistka łyknęłam. I wcale
mi to nie przeszkadzało.
Po takich książkach ma się kaca. Chce
się więcej… szkoda że ich wyjątkowość idzie w parze z rzadkością…
Szkoda… teraz filmu sobie poszukam.
Ja chcę wracać do Avalonu.
Kasiek, po Twojej recenzji cieszy mnie to, ze ta dwukilogramowa cegla znajduje sie na mojej polce. Jedynie brak czasu powtrzymuje mnie przed jej przeczytaniem. Dobre ksiazki lubie czytac ciagiem, a nie rozdrabniac sie na milion kradzionych tu i owdzie chwil.
OdpowiedzUsuńNa razie ciesze sie, ze mam i kiedys jej czas na pewno nadejdzie.
Ufff, bo byś mnie przeklęła, że nie masz :)
UsuńNo niestety dorosłość to coraz mniej chwil, na codzienne radości. :/
Ja się jednak boje, że zanudzi mnie tak długa książka :D
OdpowiedzUsuńPs. dzięki pani, zamówiłem sobie woski, testuję już tydzień i muszę przyznać, że to jeden z najlepszych zakupów tego roku :)
Bardzo się cieszę, życzę więc wielu zapachowych zachwytów :)
UsuńDługie książki, tak dobre nigdy nie nudzą, zwykle są za krótkie. I tak
Och... właśnie książka stała się moim czytelniczym must have na najbliższy rok. Koniecznie muszę ją zdobyć, idealnie wpisuje się w mój gust, pod każdym względem, jak to możliwe, że dotąd o niej nie wiedziałam?
OdpowiedzUsuńAch!! cieszę się. Jestem pewna, że się nią po prostu zachwycisz!!
UsuńNie czytałam tej książki, ale dwa razy przeczytałam "Leśny dom" tej autorki. Jeny, co to jest za powieść!!! "Mgły ..." też mieć muszę. :-)
OdpowiedzUsuńO kochana!! tteraz Ty mnie zaintrygowałaś!!
Usuń"Leśny Dom" jest super - jeszcze bardziej skoncentrowany na konflikcie między starą i nową religią, jeszcze bardziej kobiecy. Zresztą jest to część dłuższego cyklu, niestety nie wszystko przetłumaczono na polski. Mnie udało się złowić jakieś trzy części, a Bradley napisała chyba z osiem. Bardzo polecam i pozdrawiam
UsuńAniki
Chciałabym zanurzyć się w klimacie Avalonu, poszukam tego tytułu.
OdpowiedzUsuńCudowna jest Ma w sobie smutek, ale dostarcza niezapomnianych wzruszeń
UsuńNo to teraz poszukaj sobie "Pani Avalonu" - jeśli chcesz wracać :)
OdpowiedzUsuńA poszukam xD dziękuję
UsuńMam przeczucie, że ten tytuł przypadnie mi do gustu. Dziękuję, że o nim napisałaś:)
OdpowiedzUsuńDziękuję :))
UsuńCzaję się na "Mgły..." od zarania dziejów... Wzbudzasz tym wpisem moje wyrzuty sumienia. ;) Wszystkiego dobrego w Nowym Roku. :)
OdpowiedzUsuńMasz przestać się czaić, tylko czytać!!
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń