Elegia dla bidoków,
książka o której ostatnio było bardzo, bardzo głośno. Miała to być opowieść
tłumacząca wygraną Trumpa, co było dla wielu szokiem, to miało być zerwanie z
mitem Ameryki, jako Eldoradu, co dla wielu Polaków byłoby szokiem. Gdy
przeczytałam pierwsze zdania tej książki przeszedł mnie dreszcz, nie wiedziałam
o co chodzi, czyżby ta książka miała być aż tak dobra? Ktoś powie, po co nam
czytać o amerykańskiej biedzie, bo to mamy mało własnej? Teoretycznie tak,
powinniśmy się zająć własnym podwórkiem, ale my Polacy ciągle tak wzdychamy za
Ameryką, naprawdę znam wiele osób, które Stany utożsamiają z ziemią obiecaną, a
przecież, na przykładzie tej książki, widać, że tak naprawdę mamy wiele punktów
wspólnych i z łatwością można w tej książce odnaleźć wiele tematów, z naszego
podwórka.
Od ponad 60. tygodni bestseller „New York Timesa”, niemal 2 miliony sprzedanych egzemplarzy. Prawa do tłumaczenia nabyli wydawcy z kilkunastu krajów. W produkcji film w reżyserii Rona Howarda.
Zdaniem recenzentów i czytelników Elegia dla bidoków odpowiada na pytanie: dlaczego Donald Trump wygrał wybory.
Porażająca, choć niepozbawiona humoru opowieść o dorastaniu w biednym miasteczku w „pasie rdzy”. To również napisana z uczuciem i zaangażowaniem analiza kultury pogrążonej w kryzysie – kultury białych Amerykanów z klasy robotniczej. O zmierzchu tej grupy społecznej, od czterdziestu lat ulegającej powolnej degradacji, powiedziano już niejedno. Nigdy dotąd jednak nie opisano jej z takim żarem, a zwłaszcza – od środka.
Historia Vance’ów zaczyna się w pełnych nadziei latach powojennych. Ciężką pracą udało im się awansować do klasy średniej, a ukoronowaniem sukcesu stał się J.D., który jako pierwszy w rodzinie zdobył dyplom wyższej uczelni. Vance pokazuje jednak, że nie da się uciec od spuścizny przemocy, alkoholizmu, biedy i traum, tak typowych dla rejonu, z którego się wywodzili.
Elegia dla bidoków to aktualne i niepokojące rozważania o tym, że znaczna część Stanów Zjednoczonych straciła wiarę w amerykański sen, co znalazło odzwierciedlenie w wyniku ostatnich wyborów prezydenckich. To książka, która pokazała Amerykanom z dużych miast, jak mało wiedzą o swoich rodakach, jak mylne mają o nich wyobrażenie. Ciepła, wyrozumiała narracja Vance’a stała się ważnym głosem w dyskusji o rozwarstwieniu społecznym. W tym sensie jest to rzecz uniwersalna, rzuca nowe światło na podziały społeczne i polityczne również w Polsce.
Już
na samym wstępie J.D. Vance pisze, że ma nieco ponad trzydzieści lat i żadne
dokonania nie uprawniają go do napisania autobiografii, nie pisze wspomnień.
Próbuje zanalizować pewne zjawisko, opowiedzieć o życiu w Pasie Rdzy, regionie
rozciągającym się pomiędzy Wielkimi Jeziorami na północy a Appallachami na
południu. Kiedyś to była Stalowy Pas, określał region oparty na przemyśle
ciężkim, który dał ludziom pochodzącym z biednych rodzin na awans społeczny, bo
dzięki temu, że praca w tym przemyśle nie wymagała wykształcenia, pozwalała
zdobyć zawód i dawała pensję pozwalającą uplasować się w klasie średniej.
Migrowały całe rodziny. A później ten przemysł stopniowo upadał. Brak pracy, brak perspektyw, tylko
degrengolada w totalnej beznadziei, bo jak uciec bez pieniędzy, jak uchronić
się przed przedawkowaniem, bo takie rozrywki oferuje ten świat. A jednak autor
skończył prawo na Yale, czy był pobłogosławiony przez wróżki? Nie on, zdaje
sobie sprawę, że zawdzięcza wszystko dwójce wojowniczych bidoków, którzy
wyemigrowali z Appallachów w wieku nastu lat i wierzyli, że ich potomkowie
dokonają rzeczy wielkich. I o tym jest ta opowieść. O codziennym życiu w
amerykańskim koszmarze, o biedzie, dziewczynach zachodzących w przypadkowe
ciąże, matkach które co i rusz sprowadzają nowych tatusiów, braku stabilizacji
i przemożnym pragnieniu ucieczki. Lektura zapadająca w pamięć.
Jestem
pewna, że każdy z was zna, nawet jeśli nie całe miasta, to dzielnice, gdzie
kiedyś mieszkali robotnicy pobliskiej fabryki, która nie przetrwała próby
kapitalizmu, kiedyś rozbudowywane, szkoły, przedszkola, potencjał, pogrążyły
się w beznadziei i nikt o zdrowych zmysłach nie zapuści się tam po zmroku, a i
w dzień lepiej tam nie zaglądać. Współczesne getta. Autor opisuje ten świat od
środka, jest jednym z tych, którym udało się wyrwać, udało się, bo miał
wsparcie bliskich osób, którzy wierzyli w siłę wykształcenia i tłukli mu to do
głowy. Jednak perypetie tego chłopaka, to jak układało się jego życie, brzmią jak
koszmar. My określilibyśmy to jednym słowem; patologia. Dziadkowie go
niewątpliwie kochają, wyznają wprawdzie specyficzny katalog wartości, bo prawo
pięści jednak jest niezbyt dobre podwaliny, ich język jest do bólu wulgarny,
ale oni tego chłopca ocalili. Matka była niewydolna, sama potrzebowała pomocy i
jest do bólu irytująca, wiele takich matek jest i u nas, kobiet, które
pochłonął konsumpcjonizm, które zachwiały się dobrobytem rodziców i używają
tego życia bez myślenia o konsekwencjach.
Homo novus
czyli człowiek z awansu społecznego, to zawsze ciężkie zagadnienie, zawsze jest
to trudna droga, ale może być ekstremalna. I tak, uważam, że Vance nie miał
najgorzej, ale zdecydowanie przeszedł bardzo trudną drogę, zahartował swój
charakter i nauczył się doceniać co ma.
Rzadko
opisywana strona Ameryki, na pewno warto się z nią zapoznać, by mieć
świadomość, że Ameryka to nie tylko splendor i góry dolarów. Świetne studium,
całej grupy społecznej, procesów, konsekwencji ludzkich wyborów. Naprawdę nie
spodziewałam się, że aż tak mnie ta książka porwie!!
*tłumaczył: Tomasz S. Gałązka
Amerykański sen to nie tylko sielanka, ale dla wielu koszmar biedy i braku perspektyw. Autor dobrze przedstawił drugą twarz Ameryki.
OdpowiedzUsuńFajne przedstawienie społeczeństwa...
OdpowiedzUsuń