Od czasów serialu Przyjaciele nie opowiedziano takiej historii o przyjaźni!
Literacki debiut Karoliny Frankowskiej, która stworzyła serialową prawniczkę Agatę Przybysz uwielbianą przez miliony widzów. Teraz opowie nową, wciągającą historię – poznajcie Zosię, Bartka i Kaśkę.
Świeżo upieczona magister psychologii Zosia ma masę planów na przyszłość, ideałów, zapału i… boleśnie zderza się z rzeczywistością. Zamiast wymarzonej pracy w zawodzie psychoterapeuty ląduje w biurze doradztwa zawodowego wątpliwej renomy, jej finanse to jedna wielka katastrofa, a dodatkowo nie wiedzie się jej w miłości.
Aby sprowokować szczęście do małego uśmiechu, postanawia uciec się do starego, sprawdzonego sposobu - wystarczy zapisać swoje marzenie na karteczce i zakopać bez ujawniania treści. Dobrze, że w chociaż tej sprawie może liczyć na pomoc Kaśki i Bartka - swoich przyjaciół ze studiów. Cała trójkę poznajemy w momencie, gdy tłumaczą się policjantom, co robią wieczorem w parku z butelką wina i …saperką. Wydaje się, że gorzej już być nie może … A tymczasem magiczna sztuczka najwyraźniej zaczyna działać! Zosia po kilku dniach dostaje propozycję pracy. Psycholog-konsultant na planie popularnego serialu, to brzmi świetnie!
Mam ochotę wytoczyć działa
armatnie kampanii „nie czytaj”, bycie molem książkowym, wcale nie jest takie
fajne. Dobra!! Jest cholernie fajne, ale nie jest fajne mieszkanie z takim
molem. Wielokrotnie wspominałam Wam o batalii, którą opisać mógłby Tolkien, a
mianowicie Bitwę o fotel. Najwygodniejsze miejsce do czytania w naszym domu
okupowane jest przez Mamę, Tatę, mnie, w czasie burzy – psa, a Mela uwielbia
ostrzyć na nim pazury. O ile z piesem i kotem mogę się dzielić, tak z
Protoplastusiami niestety dzielić muszę się miejscówką i przegrywam jak
Czarnoksiężnik z Angmaru z Eowiną. To jeden z nieprzyjemnych aspektów
mieszkania z molami, inny to podbieranie dobrych książek. „Zaczaruj mnie”
przyszło do mojego domu kilka tygodni temu, ja byłam wtedy w Lublinie, książkę
przejęła Mama i… żegnamy pani Katarzyno. A ta pozbawiona empatii kobieta, przy
każdej okazji opowiadała mi jaka to dobra książka. A tyle się pisze o
wrażliwości osób czytających.
Okładka „Zaczaruj mnie” migała mi
długo po blogach. Serialu „Prawo Agaty”, chociaż to moja branża, nie oglądam,
toteż ewentualny talent autorki pozostawał dla mnie li i jedynie w sferze
hipotez. Jedno podejście do tej książki robiłam wcześniej, ale chaotyczne
retrospekcje nieco mnie zniechęciły… tylko ta okładka, kwintesencja lektury
wakacyjnej, jednak przemówiła… Nałęczów tonął w strugach deszczu, gdy pochylona
nad gofrem(jednak robię lepsze) i piwem lokalnym(nie najgorzej), zaczęłam
czytać, nim się obejrzałam było pozamiatane… skończyłam czytać jeszcze tego
samego wieczoru. I było i śmiesznie i wzruszająco. Ale posłuchajcie…
Zosia, Bartek i Kaśka przyjaźnią
się od lat i razem borykają się z warszaffką, z jej plusami i minusami. Nie
jest łatwo wywalczyć swoje miejsce w stolicy, walczyć o marzenia, szukać
swojego miejsca. Tak jak typowi absolwenci studiów wciąż jeszcze mają w sercach
misję, szalone plany, w snach widzą siebie kroczących na podbój świata,
tymczasem w prozie życie – jedynie Kaśka robi to co lubi, Zośka udziela rad
szukającym pracy, a Bartek – zajmuje się głównie traceniem pracy. Przybici
ciągłymi porażkami, postanawiają – jak w dzieciństwie – zakopać życzenia pod
szkiełkiem, w parku i wtedy łapie ich policja. Groźba odpowiedzialności za
uprawianie marychy w parku to najmniejszy problem bohaterów, ich życie obfituje
w komedię pomyłek, które szczerze nas rozbawią. Autorka snuje też refleksje o
współczesnym świecie, refleksję wyważoną, ale uderzającą nas swoją
prawdziwością i wzruszającą do łez. A, że wszyscy w tej literaturze szukamy
happy endu… żeby ciągle mieć nadzieję, że i u nas „ta historia się zakończy
happy endem”, to serwuje nam zakończenie słodkie jak sos toffe, dobre raz na
jakiś czas, bo codziennie się może znudzić. Naprawdę idealna książka na chandrę
i na urlop w celach resetowych.
Karolina Frankowska pisze o
młodych ludziach, naturalnie i ze znajomością tematu, kiedyś tak fajnie pisała
Izabela Sowa, o ludziach młodych, ale wciąż jeszcze uczących się dorosłości,
tylko Frankowska nie zrobiła tego na czym wywaliła się Sowa… nie zalała nas
pesymizmem, realizmem wpadającym wręcz w turpizm. Sowa w Owocowej sadze pokazywała
nam, że świat zewnętrzny jest zły, pozerski, brutalny, natomiast Frankowska
pisze o tych samych zjawiskach, ale zupełnie w innym stylu, pokazuje dystans,
puszcza oczko. Używając metafor sięga do haseł z współczesnej popkultury, pisze
językiem prostym(ale nie prostackim), pokazuje, że nie ma takiego bagna którego
nie można obrócić na plus.
Mnie zwłaszcza ruszyła refleksja
Frankowskiej nad starszymi ludźmi, nad tym jak spychamy ich na boczny tor a im
zostają zwierzęta… miałam łzy w oczach czytając te fragmenty i cieszyłam się,
że ja moim Rodzicom nie pozwalam czuć się niepotrzebnymi, kocham Im to i może
jednak zbyt rzadko okazuję(ale i kota na śmierć można zagłaskać), to wiem, że
nie pozwolę, aby zmarnieli, gdzieś w samotności za jedynych „interlokutorów”
mając gołębie.
Frankowska w fajny motylkowy
sposób opisuje perypetie miłosne bohaterów nie epatuje, modną ostatnia, erotyką
z pogranicza pornografii, więcej jest niedomówień, subtelności, ale to jest ładne,
motylkowe jak klasyka komedii romantycznych.
|
co wyszłam na spacer - lało |
Komedie – właśnie, nie ukrywam,
że do tej książki przyciągnęło mnie to porównanie do serialu „Przyjaciele”,
którego jestem fanką i znam duże fragmenty na pamięć, moja Przyjaciółka,
niezbyt lubi, lubiła, ale już się przełamuje, w mojej kompanii nie da się
nie-lubić „Przyjaciół”. W takim ujęciu problemu taka zachęta: „Od czasów serialu Przyjaciele nie opowiedziano takiej historii o miłości i przyjaźni!”
podziałała na mnie jak płachta na byka… bo z jednej strony byłam pieruńsko
ciekawa, z drugiej strony bardzo sceptyczna… i faktycznie mój sceptycyzm miał
uzasadnienie. Ciężko klimat nowojorskiej knajpki przenieść do Warszawy…
dylematy amerykańskich bohaterów, są tożsame dla tych z naszej stolicy, w takim
samym stopniu, w jakim są tożsame dla reszty społeczeństwa… Ale uwierzcie, bo
mówi Wam to fanka serialu, nie ma potrzeby robić kopii legendarnego już sitcomu
sprzed lat, ta książka jest wartością samą w sobie, lekką – ale mądrą, zabawną
i wzruszającą. Moim zdaniem obroni się sama… bez próby ściągania sławy z innej
produkcji.
Naprawdę polecam!
Właśnie, przypomniałaś mi o "Prawie Agaty", muszę dokończyć ostatni sezon. Czytałam już o tej książce na innych blogach, i sądzę, że jej lektura przydałaby się na taki dzień jak dziś - szary, bury i nijaki. Sama okładka jest optymistyczna.
OdpowiedzUsuńpolskich seriali nie oglądam, od kiedy zawiodłam się na "Przepisie na życie" a "Lekarzy" ciągle nie mogę złapać. ALe słyszałam, że "Prawo Agaty" jest dobre...
UsuńOkładka jest świetna, brakuje szumu morza w tle :P
Poluję na tę książkę odkąd w Internecie zaczął się na nią prawdziwy boom, ale pustki w portfelu nieubłaganie dają mi znać, że muszę poczekać do września :).
OdpowiedzUsuńZnam ten ból ;/ ale za to, zawsze jest na co czekać, na co składać :))
UsuńMi też się ta książka bardzo spodobała:)
OdpowiedzUsuńDo polskich autorek podchodzę zbyt sceptycznie by po nią sięgnąć. Ale może zmienię zdanie? ;)
OdpowiedzUsuńtutaj naprawdę nie masz czego się bać.
Usuń"Prawo Agaty" oglądam namiętnie, nie wiem, jak się mają sprawy czysto prawnicze do rzeczywistości, ale bardziej mnie wątki obyczajowe ciekawią, zresztą uwielbiam Dygant i Lichotę;)
OdpowiedzUsuńA co do książki, to jak najbardziej mam na nią chęć, zresztą do polskich autorek nie trzeba mnie namawiać zbyt długo:)
A nie za dużo grzybków w barszczu na tym gofrze?;)
Muszę spróbować oglądnąć, mignął mi tam jakiś facet co mi się podobał...
UsuńSerialu nie oglądałam, autorki nie znam, ale Twoja recenzja do mnie przemawia :)
OdpowiedzUsuńCieszę się bo to fajna, naprawdę ciepła i warta uwagi powieść.
Usuń