Od kiedy w zapowiedziach firmy Yankee Candle pojawiły się propozycje nowych zapachów, ycmaniaczki ogarnął szał wyczekiwania. Jęłyśmy się zastanawiać - na oko - które zapachy będziemy kochały miłością prawdziwą, a z którymi - jak z teściową - jedno spotkanie w roku(góra) i do domu.
Trzeba mieć lodowate serce, żeby nie skusić się na wosk ginger dusk czyli dosłownie imbirowy zmierzch, o takiej czarownej etykiecie, przedstawiającej niebo o zmierzchu... a że mamy jeszcze palmowego liścia to łatwo możemy sobie wyobrazić, że z takim woskiem poczujemy się jak w tropikach, gdy dopadnie nas nie-złota polska jesień.
Ale bywa, że jak okładka książki zawodzi, tak zawodzi wosk z najbardziej nawet uroczą naklejką. Byłam przekonana, że będzie to wtopa sezonu, bo wosk primo zasmrodził mi całą paczkę, secundo smród to eufemizm, bo momentalnie rozbolała mnie głowa i odechciało mi się zapachowych eksperymentów. Później odkryłam źródło tak silnej woni(pęknięta folia). Niemniej jednak zapachu nie dało się przegonić. Zapowiadało się u r o c z o. Zapakowałam wosk w folię i siepnęłam byle dalej od łóżka.
Rano zasiadłam do laptopa i tak niuchać ten wosk zaczęłam, kawa zaczęła działać, za oknem było pluchowato(teraz za to mam cudowny zmierzch, jeszcze ładniejszy niż ten na naklejce - chociaż bez palm). I ten imbir pasował do tego deszczu, do tej szarówki i chłodnych powiewów wpadających przez okno.
Do imbiru nikogo nie muszę przekonywać. Tej wiosny, po niezbyt zimnej zimie zrobił furorę. Wszędzie roiło się od przepisów na napar z imbiru, który panaceum był na wszelakie przeziębienia. Imbir - korzeń imbiru konkretnie, kojarzy się z bardzo specyficznym smakiem i zapachem, nuty cytrusów, takiej kwaskowatości - szczypiącej w język, świeżości, ale przede wszystkim kojarzy mi się z czymś co fenomenalnie rozgrzewa. Coś czego potrzebujemy w słotę.
Wkruszyłam do kominka tyle ile widzicie na fotografii i na początku nic nie czułam... chociaż okna zamknięte i pokój też... dopiero później otoczył mnie zapach bardzo specyficzny bo z jednej strony orzeźwiający i odświeżający jak eukaliptus, ale jednocześnie ciepły jak gorąca herbata z cytryną. Zapach jest bardzo rześki, mam wrażenie, że oczyszcza i udrażnia moje drogi oddechowe jak inhalacja, ale nie jest zimny, kwintesencja naparu z korzenia imbiru.
Już się cieszę na myśl jak miło będzie w słotne dni jesienne, wracać do domu i rozgrzewać się tym zapachem.
Jednak ostrzegam - daje orzeźwiającego kopa, aż po dno zatok szczękowych.
Ja najczęściej używam świeczek o zapachu owoców leśnych lub zielonego jabłuszka czy lawendy ^^ W zależności od nastroju.
OdpowiedzUsuńZapraszam serdecznie na nową notkę tym razem o Mr. Sheeran na http://the-sound-of-your-heart-beating.blogspot.com/2014/08/zauroczona-brytyjskim-akcentem-2-ed_12.html :)